Coachingiem zajmuję się od lat, a mimo to na pytanie czym on jest wciąż nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć bez uciekania się do niewiele mówiących zwrotów o towarzyszeniu, pytaniu, psychologicznym procesie rozwojowym itd. Oczywiście każda znacząca organizacja ma jakąś swoją definicję coachingu, ale jest ona mniej więcej tak precyzyjna jak stwierdzenie, ze człowiekiem jest istota urodzona na ziemi. Dlatego opisując coaching wolę trzymać się przykładów zastosowania i możliwych efektów. Poniżej jeden z nich.
Grono osób przemęczonych rośnie. U wielu osób pracujących zdalnie dzień to nieustające mieszanie się zadań domowych z biznesowymi. Od 6 rano do późna w nocy. Klasyczny ośmiogodzinny dzień pracy jest teorią. Szczególnie dla tych, którzy są zaangażowani w swoją pracę.
Powodów może być wiele. Strata punktu odniesienia jakim było wejście do biura i wyjście z niego (nawet jeżeli komuś zdarzało się pracować z domu). Menedżerowie wraz z brakiem możliwości patrzenia ile człowiek siedzi za biurkiem jakby stracili umiejętność szacowania, ile dana praca zajmuje i wrzucają zadania nadmiarowo. Z jakiś powodów zajechanie człowieka w trudnych czasach traktują jako mniej groźne od niedoszacowania jego możliwości. Pracownicy, nieprzyzwyczajeni do zadaniowego rozliczania nie do końca wiedzą jak się do tego odnieść. Małymi lub większymi krokami naciągają granice swoich możliwości, udowadniając, że da się. Do tego dochodzi ambicja („Ja nie dam rady?”). Wydaje się, że inni dają radę to ja też muszę (kluczowym zwrotem jest tu „wydaje się” ). Strach przed stratą pracy, byciem tym (tą) który/a się nie przystosował/a w nowym systemie pracy. Znaczy się głupszy, mniej elastyczny. Frustracja rośnie. Stres rośnie. Poczucie bezradności. I świadomość, że jak czegoś nie zmienię, to długo nie pociągnę.
Niektórzy próbują zmienić pracę, co często niewiele zmienia. Inni grzebią w poradnikach, webinarach. Tutaj podpowiedzi jest wiele. Bądź bardziej mindfulness, zwiększ asertywność, lepiej planuj czas, improwizuj, zapisuj zadania i to, ile Ci zajęły, otaczaj się tylko ludźmi, którzy Cię wzmacniają, pracuj na silnych stronach, ucz się, rozwijaj, stosuj techniki relaksacyjne, znajdź w sobie dziecko itd. Metody w samym swoim założeniu całkiem sensowne i uzasadnione. Z pewnością wielu osobom pomogły. W Twoim przypadku jednak, nawet jeżeli przynoszą ulgę, pozwalają łapać oddech, nie rozwiązują jednak problemu. Asertywność jest fajna, ale szefowi nie odmówię, bo boję się, że stracę pracę. Kolegów z pracy nie wybieram. Silne strony super, ale nie ja wyznaczam sobie zadania. Każda zmiana niesie za sobą ryzyko. Utrata pracy, relacji, jeszcze większy wysiłek i brak gwarancji sukcesu czy co tam jeszcze wymyślisz. A frustracja i stres rosną. Poczucie bezradności też. I świadomość, że jak czegoś nie zmienię, to długo nie pociągnę.
Całkiem często w życiu jest tak, że brak jednoznacznie dobrego rozwiązania. Stajemy w miejscu, w którym każdy wybór, każda zmiana, niesie za sobą możliwość konsekwencji, których zdecydowanie nie chcemy. Robimy coraz więcej tego, co i tak nie przynosi efektów ( żeby mieć poczucie, że w ogóle coś robimy) i czujemy się coraz bardziej tym zmęczeni. Wtedy właśnie może przydać się proces coachingowy.
Dobry proces coachingowy pomaga podjąć decyzję co dalej i wytrwać w niej. Powala nazwać w imię czego chcesz ją podjąć. Może ułatwić Ci wypracowanie najlepszej dla Ciebie metody pracy w nowych warunkach. Pomóc zdefiniować granice, sposób komunikacji z szefem, współpracownikami, rodziną, sobą samym/samą. Czasem będzie to zmiana fundamentalna, czasem na poziomie detali, które robią różnicę. Czasem nic nie zmienisz poza swoim nastawieniem. Nie mam bladego pojęcia czy będzie to bardziej mindfulness, asertywne, poukładane czy improwizacyjne. Z pewnością bardziej Twoje, z większą świadomością korzyści, konsekwencji i determinacją do realizacji.
ps.
O coachingu warto pomyśleć nie dlatego, że coś z nami jest nie tak, tylko, dlatego, że jeszcze wszystko jest w porządku i chcemy, by tak było dalej.