Zgłasza się ich coraz więcej. Sfrustrowanych, zmęczonych, ze spadającą motywacją do podejmowania działań. najczęściej są to menedżerowie średniego szczebla z co najmniej kilkuletnim doświadczeniem zawodowym, choć nie tylko. Z doświadczeniem, bo świeżynki nakręcone jak króliczek Duracela wciąż wierzą w to, że kolejne szkolenie będzie złotym gralem. Ci starsi już podchodzą do tego z większym dystansem. Co raz mocniej dociera do nich, że tsunami danych (często sprzecznych), rywalizujących teorii i kierunków zamiast dawać narzędzia i podstawy do efektywnej pracy powodują coś wręcz przeciwnego – paraliż i zagubienie. Kogo słuchać? W co wierzyć? Co działa a co nie?
I wcale się nie dziwię. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu mogli żyć w przekonaniu jedynych słusznych decyzji. Podstawowym źródłem wiedzy o zarządzaniu była własna firma, znajomi, rodzina + może 2-3 książki. Wskaźnikami efektywności były zadowolenie szefa, ludzi i własne. W dowolnej kolejności, bardzo subiektywnie rozumiane. Wyborów dokonywało się na bazie intuicji i doświadczenia, czasami trochę „w ciemno”. Jak działało, to się z tego korzystało, zmiany wdrażane były wolniej i w bardziej poukładany sposób. Dzisiaj prawidłowych, wiodących podejść do zarządzania jest kilkadziesiąt, jeżeli nie kilkaset. Mrowie modeli, teorii budowanych na podstawie wybiórczych danych. Coś gdzieś komuś się sprawdziło, ubrał to w model i opisał. Ktoś gdzieś kiedyś zbadał ileś przypadków ludzi skutecznych, nazwał co ich łączyło i… opisał. Często są to sensowne podejścia, uzasadnione to badaniami, psychologią, neurobiologią itd. Równie często nie, ale co raz trudniej wyłuskać te naprawę wartościowe. Koncepcji czemu tak się dzieje i jak temu zaradzić jest przynajmniej tyle samo, co modeli zarządzania. Robi się trochę tak, jak przy stole w święta: „spróbuj szyneczki, wyśmienita wyszła. Bierz sałatkę, marchewka wyjątkowo słodka. I grzybki, koniecznie spróbuj grzybków. Schabowego jeszcze nie jadłeś?” Na początku rzucasz się na wszystko, a po chwili jedyne czego Ci się jeszcze chce, to… (choć marchewka naprawdę słodka).
Ilość sprzecznych danych odnośnie tego, co działa a co nie, jak pracować z ludźmi jest tak duża, że może powodować paraliż decyzyjny. Cokolwiek nie zrobisz, jakiejkolwiek decyzji nie podejmiesz w zależności od punktu widzenia może być interpretowane jako dobre lub złe. Przy mnogości analizowanych wskaźników jak na dłoni widać, że podciągasz jedno, inne spada, z jeszcze innym nie wiadomo co się dzieje. To, co przynosi efekty krótkoterminowe ma konsekwencje długoterminowe i odwrotnie, działania długoterminowe rzadko są widoczne na tu i teraz. Do tego niejednokrotnie wymagają korekt, bo w międzyczasie coś się zmieniło.
Jakby tego było mało, organizacje widząc to chcą ulżyć ciężkiej doli liderów, podpowiedzieć jak właściwie powinni wykonywać swoją pracę. Analizują trendy, dostępne rozwiązania, wybierają te, które najlepiej pasują w danym momencie do ich koncepcji. „W zeszłym roku wszystko podporządkowywaliśmy cięciu kosztów, ale w tym jesteśmy bardziej agile, w związku z tym już nie dokręcaj śruby tylko angażuj ludzi, pytaj o zdanie. Dostaniesz szkolenia jak to robić prawidłowo. Po prostu rób.„
Nic dziwnego, że mając tyle „dobrych” i często sprzeczych podpowiedzi na co zwracać uwagę by być efektywnym, szczęśliwym, nagradzanym przez firmę, ludzie zaczynają się miotać pomiędzy wiarą w mądrość innych a zdrowym rozsądkiem. Cokolwiek nie zrobią zawsze kryje się za tym ryzyko.
Jak się w tym odnaleźć?
Ojciec Antoniego Słonimskiego podobno powtarzał mu „Jeżeli nie wiesz, jak się zachować, zachowuj się przyzwoicie”. Mam poczucie, że w obecnej sytuacji bardziej niż kiedykolwiek ważna staje się zdefiniowanie co oznacza dla mnie „przyzwoicie”, w zgodzie z wartościami. To bardzo pojemny zwrot. Zarówno z perspektywy działań biznesowych jak i relacji międzyludzkich. Warto go sobie zdefiniować to nie po to, by odbębnić kolejne ćwiczenie, ale po to, by skalibrować swój wewnętrzny kompas, który pomoże nam podejmować decyzje co wybierać. W pędzie za rozwojem i szlifowaniem doskonałością zbyt rzadko zadajemy sobie pytanie, które krawędzie chcemy szlifować. Szlifowanie wszystkich nie stworzy piękniejszego diamentu.
Rolą menedżera jest podejmowanie decyzji (bezrefleksyjne wykonywanie poleceń też jest Twoją decyzją) i radzenie sobie z ich konsekwencjami. Żadne szkolenie czy polecenie szefa nie zdejmie z Ciebie tej odpowiedzialności. Cokolwiek zrobisz prawdopodobnie jest w jakimś stopniu, z jakiejś perspektywy błędne. Szkolenia, narzędzia, teorie mogą poszerzyć spektrum Twoich zachowań, punktów widzenia, ale decyzja zawsze pozostaje Twoja. Warto się z tym pogodzić. Dlatego warto raz na jakiś czas usiąść i zastanowić się co chcesz budować. Co oznacza dla Ciebie dobry zespół, dobre relacje. Być może wtedy łatwiej będzie Ci świadomie dobierać narzędzia, dokonywać wyborów. Nie zawsze idealnych, nie zawsze najbardziej opłacalnych, ale takich, z którymi ze spokojem możesz patrzeć wieczorem w lustro. Których będzie Ci się chciało bronić. A potem kolejnych i kolejnych, weryfikując ich spójność z Twoim podejściem do życia, biznesu czy czegoś tam jeszcze. Pamiętając, że z jakiejś perspektywy, komuś mogą się nie podobać i będzie chciał to zmienić.
Zdaję sobie sprawę, że dla wielu z czytelników taka odpowiedź to żadna odpowiedź. Jest mało oryginalna i oczywista (tak wiele razy to już słyszałem/słyszałam). Zgadzam się z nimi w pełni.